Bez lęku nie wiesz, że żyjesz, więc Mysz żyje pełną gębą.
Mysz przyznaje się do całej litanii popkulturowych lęków.

Przy tej okazji jednak, przypomniała mi się sytuacja, której świadkiem byliśmy z Lubym na początku listopada. W dzień po Halloween musieliśmy pojechać na ostry dyżur do tejże całodobowej przychodni stomatologicznej, w której leczę się od lat, bo najwyraźniej Myszy zaszkodziły te wszystkie słodycze których -nie- zjadła. Czekając na panią doktor słyszeliśmy, jak zza drzwi sąsiedniego gabinetu dobiegają płaczliwe krzyki małej dziewczynki. Najwyraźniej płoche maleństwo nie chciało się współpracować, a na żądania lekarki, by rodzice przytrzymali dziecko (któremu tylko oglądano zęby!), ojciec zaczął urządzać głośną awanturę. Jak dla Myszy norma – pamięta podobne, choć mniej gwałtowne sytuacje ze swojej młodości. Mysie serce wyrywało się do tej dziewczynki, z którą czułam specyficzną więź duchową, tym bardziej, że sama miałam właśnie zasiąść w fotelu. Zanim to się jednak stało usłyszeliśmy, że ząbek trzeba będzie borować. I tu pytanie: robimy to teraz, czy jutro? Na co mała dziewczynka – z którą Mysz się już na tym etapie mocno utożsamiała – pisnęła: „Jutro, jutro! Zróbmy to jutro, ja jutro będę dzielna, obiecuję! Tylko zróbmy to jutro”.
Kobiety Disneya
Mój pierwszy i najsilniejszy filmowy lęk. Nic mnie tak nie przerażało w latach młodzieńczych, niż scena, gdy zła czarodziejka (nie mylić z czarownica!) Maleficent używa magii by tajnym przejściem poprowadzić królewnę Aurorę – wkrótce znaną jak Śpiącą Królewnę – do komnaty na szczycie wieży, gdzie biedna królewna kłuje się w palec wrzecionem. Przez lata nie wiedziałam, co mnie w tej scenie tak przerażało, aż przyszło olśnienie – kontrola. Mysz ma fisia na punkcie kontroli. Po angielsku istnieje cudowne określenie control freak i Mysz z pewnością ma w sobie elementy takiej osobowości. Co prawda nie wiem, czy były one aktywne już w tak młodym wieku, ale faktem pozostaje – scena ta po dziś dzień wprawia mnie w lekki dyskomfort.
A na koniec, żeby było śmieszniej: mimo, że przez długie lata mogłam tę konkretną scenę oglądać wyłącznie w towarzystwie taty – którego wołałam z drugiego pokoju gdy tylko zbliżał się ów straszny moment – Maleficent była i wciąż jest moją ulubioną Disneyowską postacią.
Drugi podobny przypadek ma miejsce w wypadku kolejnej Disneyowskiej „złej kobiety”, czyli Urszuli z The Little Mermaid. Choć jest to moja druga ulubiona postać, po Maleficent, jest piosenka „Poor Unfortunate Souls”/”Zrób duszyczko ten krok” jest jednym z najbardziej przerażających utworów w historii Disneya. Nie wiem, czy jest to kwestia specyficznej barwy głosu pań, które podkładały pod Urszulę głos (Pat Carrol/Stanisława Celińska), pełen zjadliwości i zaowalonych gróźb tekst, czy może następująca na koniec scena, jak Urszula kradnie Arielce głos… dość powiedzieć, że wciąż mam ciarki, gdy polska lub angielska wersja piosenki zacznie mi lecieć w słuchawkach. Zwłaszcza od tego momentu w minucie 4:58 (ang.) / 3:37 (pol. – przy czym proszę się rozerwać czytając angielskie tłumaczenie polskiego tekstu, bo jest przekomiczne).
A potem jeszcze potęgowany przez echo głos śpiewającej Arielki, gdy Urszula go magicznie „wyciąga”?…. CIARKI, mówię Wam.
Zła fama biednych zwierzątek
![]() |
“The sharkbunny” – wspaniały rysunek Roba. Jeśli nie znacie jego Doodle of Boredom, nie macie pojęcia co traficie! |
Nie wiem ile z Was zrozumie mój lęk przed rekinami. Tym bardziej, że momentami jest to lęk mocno irracjonalny. Owszem, można się bać rekinów pływając w morzu, ale nie na basenie, a takie ataki paniki też się w Myszy życiu zdarzały.
Może to dziwne, że narodziny tego lęku nieodłącznie wiążą się z filmem Jaws – gdzie rekin jest tak wyraźnie sztuczny, że nawet w dzieciństwie mnie to rozbrajało – ale właśnie wtedy wszystko się zaczęło. Jednak rację mają psycholodzy twierdząc, że wiek 9-11 jest kluczowy dla dziecięcego rozwoju. Nie jest w stanie opisać słowami, jak wielkie wrażenie wywarł na mnie motyw Johna Williamsa, połączony z banalnym wizualnie chwytem, jakim jest rekinia płetwa wynurzająca się z wody. Oba te środki są proste w swej konstrukcji jak słup, a jednak działają. I to od lat, wciąż na nowe pokolenia. Bo choć widok rekina Bruce’a wyskakującego z wody może już tylko śmieszyć, napięcie budowane do tego momentu jest jak najbardziej realne. Wszak widząc płetwę prującą przez wodę nie wyobrażamy sobie beczki, obciągniętej pianką do nurkowania – choć przecież dobrze o niej wiemy – ale przez ten ułamek sekundy, zanim Bruce wyskoczy z wody, wyobrażamy sobie, że zobaczymy prawdziwego rekina. I to oczekiwanie, to powolne tykanie dwóch nut w utworze John Williamsa sprawia, że się boimy.
Innym przykładem na to jak w sumie niewielkim nakładem sił wywołać silny lęk jest scena, gdy w The Lady and the Tramp do pokoju dziecięcego zakrada się szczur.
Mysz już wtedy była właścicielką szczura i wiedziała, że potrafi to być cudownie przyjacielskie, kochające zwierze, ale i tak na widok tego klipu wzdrygała się nader silnie.
Nie lubimy śliskich stworków
Jak przystało na dziecko, które większość czasu bawiło się samo i to często na zasadzie „zbuduję coś, a potem to rozwalę”, pod względem duchowym było mi bardzo blisko do Gremlinów. Były chaotyczne, wredne i lubiły robić na złość. Normalnie, jak typowe dzieci. Nawet aspekt oślizgłości się zgadza, choć wątpię, gdy ktoś próbował powstrzymać krnąbrne dziecko przez wsadzenie go do mikrofalówki.
Tak więc same Gremliny mi nie przeszkadzały. Bardzo natomiast nie lubiłam oglądać scen ich narodzin – zarówno w pierwszym, jak i drugim filmie (który poznałam najpierw, bo oglądałam je w złej kolejności). Czy znowu miała tu wpływ niepokojąca muzyka, czy może świetnie opracowane efekty wizualne – te gluty, ta oślizgłość, ta łuskowata skóra, fe! – tego nikt nie wie. Ale Gremliny pozostają jednymi z najobrzydliwszych stworków ever.
Tuż za Gremlinami ślizgiem wsuwa się na podium Zuul, czy też Sigourney Weaver z drugich Ghostbusters. Taki Zwierz wymienił scenę z różowym glutem w wannie, jako ten najbardziej przerażający, ale Mysz bała się samej opętanej Sigourney… no i jej nieskończonej lodówki. W późniejszym wieku nauczyłam się doceniać jak niewielkimi środkami – makijaż, oświetlenie – osiągnięto tak świetny, upiorny efekt. Ale w dzieciństwie bardzo się Zuula/Sigourney bałam. Chyba znów wynika to z lęków, jakie w Myszy wzbudza idea opętania/oddania obcej sile kontroli. Jak się nad tym zastanowić z tego samego powodu bałam się kosmitów w Space Jam (którzy kradli moce koszykarzy wślizgując im się do nosów, ble!) i kosmicznej kaczki w Cowardly Dog (Chojrak Tchórzliwy Pies – pamiętacie taką bajkę?).
Jak paznokciem po tablicy
Wielu moich znajomych obejrzało Burtonowskie Batmany w dość młodym wieku. Prawdopodobnie dlatego, że wówczas dość często puszczano je w telewizji. Z tego zresztą względu Mysz najpierw obejrzała Batman Returns z fenomenalną rolą Michelle Pfeiffer jako Catwoman.
Kwestia tego, że w trakcie tej sceny ciało Seliny jest na wizji ZJADANE PRZEZ KOTY tylko dodaje tej scenie upiorności.
Macie więc moje ukochane Hell(o) (T)here.
Autentyczne role-playing game
Jumanji to jeden z Myszy najukochańszych filmów lat 90-tych. Nie znam nikogo kto miałby do tego dzieła tak ogromny sentyment, jak ja. Do tego stopnia, że gdy usłyszałam o planowanym remake’u była WŚCIEKŁA. Jak ktoś śmie poprawiać absolutnie idealny film?
Oczywiście wiem, że Jumanji miał swoje wady, a tym co na mnie działało najmocniej była idea magicznej gry planszowej, która jest w stanie wywołać różne zjawiska „z powietrza”. Właściwie dowolna rzecz, którą gra w filmie przywołała był straszna: od jadowitych komarów, poprzez szalone małpy, aż po pnącza, które wystrzeliwują usypiające strzałki. Właśnie te pnącza najbardziej mnie przerażały. Może dlatego, że film nie mówi wyraźnie jakie skutki wywołuje ich trucizna – wiemy tylko, że trzeba się od nich trzymać daleka. Więc gdy pierwszy raz zobaczyłam, jak postać grana przez Kirsten Dunst zostaje ukąszona, Mysz autentycznie myślała, że została zabita. Koniec. Trup. Mogiła. Jak na film dla dzieci, była to dość wstrząsająca myśl.
Z tego co wiem wiele osób w dzieciństwie nie przepadało za sceną marszu wilków z Akademii Pana Kleksa. Mysz natomiast, jak przystało na dziecię dziwne, nic nie miała przeciwko tej scenie, ani w ogóle wilkom w tymże filmie. Oprócz jednego – te dźwięki, które one wydawały! Chryste, jakie to było straszne! Takie wysokie wizgi, jak nietoperze albo inne stwory, co to robią świstu-szelestu ciemną nocą. Strasznie się tego bałam!
Najwyraźniej działa tu podobna zasada jak w wypadku Interview with the Vampire i motywu Catwoman z Batman Returns – Mysz po prostu nie lubi wysokich, piskliwych tonów muzyce. Najwyraźniej w typowo atawistyczny sposób kojarzą mi się z dźwiękiem jaki wydają polujące nietoperze. A jak wiemy, nietoperze zjadają biedne myszki. Nic więc dziwnego, że na tego typu dźwięki dostaję dreszczy.
.
Ciekawe jest jednak, że dzieci mają również uzasadnione lęki. Mysz na przykład bała się złych ludzi – takich, którzy dręczą niewinnych i robią im różne przykrości. Tu za koronny przykład niech posłuży Ms. Trunchbull z filmu Matilda na podstawie książki Roalda Dahla, który pisanie wstrętnych ludzi miał opanowane do perfekcji (vide Witches, którego Mysz też się bała).
Panna Pałka – jak nazwano tę postać w polskim tłumaczeniu, które Mysz pamięta najsilniej, bo do dziś ma kasetę z lektorskim nagraniem z telewizji – była istnym potworem. Nienawidząca dzieci bez żadnego sensownego powodu, była niczym stereotypowa „zła macocha” z baśni. Na dodatek zamykała dzieci w wstrętnym Dusidle, a nawet trzylatek wie, że ciemna komórka kotłownicza z drzwiami nabitymi gwoździami i poruszonym szkłem to STRASZNE miejsce. Nikomu nie życzę, by musiał tam siedzieć. Ale co gorsze w filmie pojawiają się także rodzice Matyldy – kolejne absolutne wstrętne, godne pożałowania postacie. Ta zabójcza mieszanka okrutnych, wrednych dorosłych, którzy wykorzystają każdą okazję by uprzykrzyć dziecku życie i się nad nim poznęcać doprowadzała Myszę do autentycznych łez lęku i frustracji. Już w młodym wieku lubiłam być traktowana jak człowiek myślący – choć w ograniczonym zakresie – i zawarte w filmie teksty pt. „ja mam rację, ty nie, bo ja jestem dorosły, a ty jesteś bachor” sprawiały, że miałam ochotę zacząć krzyczeć. Ale przecież dziecko nie zrobi krzywdy takiemu dorosłemu (no chyba że ma moc telekinezy i może zostać adoptowanym przez śliczną pannę Miodek). Co mu więc pozostaje?… bać się. I to panicznie.
Innym przykładem takiego zachowania był Sędzia Doom z Who Framed Roger Rabbit, który znęcał się nad biednymi aminkami. Poza tym omówmy się: Christopher Lloyd potrafi być autentycznie przerażający gdy się postara. Sędziego bałam się jednak o dziwo bardziej, choć przecież nie był postacią – w moim dziecięcym pojmowania – „prawdziwą”, w przeciwieństwie do panny Pałki. Ale właśnie tak działała moja wyobraźnia. Prawdziwy, okrutny dorosły był mi mniej straszny, niż szalony, animowany sędzia-morderca. W sumie do dziś nie rozumiem dlaczego. Jeśli czyta to jakiś psycholog, czy mógłby się wypowiedzieć w temacie?Swoją drogą Sędzie Doom ma bardzo nieprzyjemną scenę śmierci.
Złe tripy wujka Disneya
![]() |
Źródło |
Nie wiem, co animatorzy Disneya wąchają w trakcie pracy, ale musi to być naprawdę silny środek, bo zbyt często zdarza im się tworzyć mocno niepokojące sekwencje. Koronny przykład to, oczywiście, tzw. różowe słoniki z sceny, gdy Dumbo przez omyłkę upija się szampanem (swoją drogą – what a lightweight!). Mysz twierdzi, nie pierwszy raz zresztą, że ten specyficzny, niepokojący efekt uzyskano głównie dzięki muzyce. Same słoniki, zmieniające co chwilę kształty, są raczej urocze niż upiorne. Ale te dźwięki trąbek… brr, okropne.
Inny przypadek: sen Kubusia Puchatka o łoniach i słasicach (ang. heffalumps and woozles). Mysz dopiero w późnym wieku doceniła jak fajna jest to sekwencja – ten świetny tekst! Łonie i słasice tańczące na miodowym jeziorku, grające na trąbach jak na harfie/akordeonie! – ale jako dziecko bardzo się tej sceny bała. Sami przyznacie, że jej twórca musiał być mocno wczorajszy.
Bóg jest wielki, Bóg jest zły
Każde dziecko oglądając filmy z serii Indiana Jones bało się przede wszystkim Nazistów, prawda?…. nieprawda. Mysz bała się… Boga.
Dlaczego? To naprawdę proste: bo Bóg jest wstrętnym dzieciakiem, który siedzi z lupą nad ludzkim mrowiskiem i przypala biedne mróweczki. Okej, Naziści sami się dopraszali o kary które dostali (i mówimy tu zarówno o Arce Przymierza, jak i Świętym Graalu), ale czy one musiały być tak upiornie pokazane?
PS. Inni Bogowie oprócz Boga Chrześcijan też są kijowi. Co tylko potwierdza Indiana Jones and the Temple of Doom.A jakich filmów Wy się baliście? Czy, tak jak Mysz, mieliście doświadczenia głównie ze strasznymi postaciami z bajek dla dzieci, czy może oglądaliście już “doroślejsze” filmy, np. The Exorcist albo Poltergeist?
PS. MyszaMovie celebruje kilka przemiłych rekordów – powyższa notka nosi numer 149, więc następna (#150) będzie niejako okrągła; fanpage bloga wkrótce dobije do 200 polubień; statystyka bloga przekroczyła 55 tysięcy wejść; a najpopularniejszy post (ten o Carrie) pobił 1000 odsłon! Yay, radujmy się ^_^